Kto dziś chodzi do kina? Siedzimy przed ekranami telewizorów, oglądając seriale Netflixa, czasem na wysokim poziomie. Ale… Klasy  licealne (1a, 1c, 2b, 3c)  oglądały w ubiegły czwartek „Diunę” w reżyserii Denisa Villeneuve’a, to kolejna ekranizacja kultowej powieści Franka Herberta pod tym samym tytułem. I powiem, według zdania większości, urzekająca wizualnie. Oglądamy akcję, na którą się składa konflikt między dwoma rodami sztucznie wywołany przez Imperatora (rzecz dzieje się w dalekiej przyszłości) w cudownych plenerach. A więc najpierw dzikie wybrzeża morskie planety Kaladon, a potem pustynne pejzaże Arrakis. To, jak są filmowane, uświadamia widzowi, że kino to sztuka wizualna i podstawowym środkiem wyrazu jest obraz. Pustynia jest piękna, majestatyczna, pełna metafizycznej atmosfery. Czasem bywa piekielnie groźna: zagrożenie płynie z przyrody i , niestety, od człowieka. Powolny montaż, zupełnie inny niż we współczesnym kinie, pozwala widzowi na refleksje. Obraz wzmacnia muzyka Fransa Zimmera: czasem nastrojowa, czasem dynamiczna. Bitew cyborgów i świetlanych rycerzy nie jest dużo, ale z pewnością są niezwykle efektowne. Odtwórca głównej roli znakomicie ukazał dojrzewanie swojego bohatera; od początkowego sprzeciwu wobec  przeznaczenia do pełnej dojrzałości. Polega ona nie tylko na podejmowaniu trudnych decyzji, ale i odpowiedzialności za siebie, losy rodu i planety. I to jest właśnie historia  o każdym młodym człowieku. Żałujcie wszyscy, którzy filmu nie widzieliście! (byli i tacy, którzy wyczerpani nocnym życiem w Internecie, zasnęli). Bo jak każde wybitne dzieło i „Diuna” pokazuje nam odwieczne problemy ludzkiej kondycji.

Dlaczego jeszcze warto pójść do kina? To też spotkanie z rówieśnikami, wymiana wrażeń po seansie, potem spacer po mieście, może kawa w knajpce z widokiem na Rynek krakowski? I oderwanie od szkolnej rutyny – to też nie jest bez znaczenia. Na jaki film pójdziemy następnym razem?